Menu

Cześć, Hi, Hello!

poniedziałek, 18 kwietnia 2016
Na samym początku chciałabym Wam opowiedzieć jak zaczęła się moja przygoda z fikaniem na rurce. Więc tak…za górami, za lasami…w Poznaniu…w Divie. Jednak zanim do tego doszło minęło troszkę czasu…

Od dziecka uwielbiałam sport i taniec. Przez kilka dobrych lat uczęszczałam na różnego rodzaju zajęcia oraz warsztaty taneczne, jeździłam na obozy i tak dalej. Było całkiem fajnie, dużo się nauczyłam, poznałam wielu ludzi z pasją. Jednak czegoś mi brakowało…Na końcu każdego treningu wychodziliśmy w małych grupkach i prezentowaliśmy choreografię z danych zajęć. Chociaż nie miałam ,,krzywych nóg” i radziłam sobie nie najgorzej to od zawsze brakowało mi pewności siebie w tym co robię. 

Kiedyś zobaczyłam gdzieś na YouTube filmik jak dziewczyna tańczy na rurze i od tego momentu się zakochałam. To z jaką gracją i pewnością siebie poruszała się zwaliło mnie z nóg! Stwierdziłam, że też bym tak chciała! Bo dlaczego by nie? Połączenie tańca, akrobatyki, rozciągania…no miód malina. 

Więc poszperałam po sieci i…znalazłam moją ukochaną szkołę: Diva Dance Studio. Przed zapisaniem się na pierwsze zajęcia miałam chwile zawahania.

Po pierwsze: bałam się co powiedzą na to moi rodzice, znajomi (chociaż teraz jak o tym myślę była to głupota).
Po drugie: wydawało mi się, że mam za mało siły w tych moich chudych witkach.
Po trzecie: nie do końca wiedziałam czego mogę się spodziewać po ludziach, czy zaaklimatyzuję się w nowym otoczeniu. 

Po nieprzespanych nocach, rozpisaniu na kartce plusów, minusów, szans i zagrożeń ruszyłam swoje cztery litery i poszłam na pierwszy trening. Było to w lutym 2015 roku, czyli wcale nie tak dawno temu. Pierwsze zajęcia, stres, zimne poty. Myślę sobie co ja tu robię, gdzie jestem, gdzie to studio. Po 10 minutach błądzenia znalazłam… jest i ono. Niepewnym krokiem przekroczyłam próg, a tam śmiechy, hihy, wszystko różowiutkie, przytulny wystrój, wszyscy przyjaźnie nastawieni, nikt nie gryzie. 

Przebrałam się, weszłam na sale, kontrolne spojrzenie, chwytam za rurkę a tam co okazuje się, że się kręci
Odkrycie roku… 
Chwila ciszy, czas start… szybka rozgrzewka, wymach prawą nóżką, lewą nóżką, hop do góry, lecimy z pierwszym obrotem ,,żabka”. Głęboki wdech… mięśnie spięte i ruszyły. Najpierw prawa strona, później lewa. Zabawa genialna, wiatr we włosach, mnóstwo śmiechu. Nie było momentu w którym któraś z dziewczyn spojrzała się na drugą z wrogością. 

Po zajęciach czułam się jakby ktoś dał mi porządnego kopa w tyłek i napompował endorfinami. Wszystkie moje obawy okazały się bezsensowne. Od tego momentu ciągle mi mało! Dzięki Pole dance poprawiłam swoją pewność siebie, poczułam się piękna i kobieca. Jedyne czego żałuję to, że przejmowałam się opinią innych i panującym powszechnie stereotypem, że rura tylko w klubie gogo. 

Jeśli chodzi o moje trenerki Kaje i Zofije są to najlepsze, najbardziej zwariowane i pozytywne osóbki na świecie. Są wielką motywacją i potrafią dać niezłego powera na zajęciach. Więc jeśli tak jak ja bałaś się, że nie dasz rady. Zamknij oczy, weź głęboki wdech i olej to. Wszystko będzie dobrze, musisz tylko uwierzyć w siebie. Nie patrz na innych, nie przejmuj się głupimi opiniami. Zrób to dla siebie, jak nie teraz to kiedy?


 Zdjęcie z moich pierwszych zajęć. Da się? Jasne, że tak. Siniaki były, ale czy to ważne.

2 komentarze:

Design i wdrożenie: Fly Nerd